Osiedlowe boisko. Dla wielu przed laty to było epicentrum jestestwa. W tym miejscu toczyło się życie towarzysko-przyjacielsko-sportowo-miłosno-rozrywkowe. Nie było nic innego: dom, później szkoła, a po wszystkim nagroda – wyjście na boisko.
Nasza mekka. Nasze sacrum.
Brzmi patetycznie, choć w tej historii nie ma żadnej filozofii ani ideologii. Po prostu nie mieliśmy innych alternatyw na spędzanie wolnego czasu. W jednym miejscu był cały przekrój społeczeństwa. Jednych rodzice ciężko pracowali, drudzy żyli z dnia na dzień, czasem pili na umór – ale każdy w tym miejscu zaliczał się do naszych. Żadne inne miejsce nie dawało takiego poczucia wspólnoty, jak osiedlowe boisko. Nikt nie patrzył na ciebie przez pryzmat zasobności portfela. Mogłeś mieć koszulkę z nazwiskiem piłkarza napisanym flamastrem lub elegancką replikę z giełdy – bez znaczenia. Byłeś nasz.
O oryginalnych koszulkach można było wówczas tylko pomarzyć.
Było nas sporo. Był tłok. Niejednokrotnie trzeba było cierpliwie czekać, aż starsi koledzy zakończą swój mecz. Można było również – jako młokos – zaimponować umiejętnościami. Wówczas dostawało się szansę. Graliśmy od świtu do zmroku na betonowej nawierzchni. Dziś to brzmi jak surrealizm, a wtedy codziennością były siniaki, blizny, zadrapania.
Czerpaliśmy radość, a jeszcze nie wiedzieliśmy, jak to zahartuje duszę i ciało na dalsze lata.
Nie trzeba było do siebie dzwonić. Nie umawialiśmy się przez komunikatory. Kolejne osiedlowe „El Clasico” o 13:00 w niedzielę? Był każdy, a gdy ktoś się nie pojawił, dzwoniliśmy na domofon albo krzyczeliśmy do okna. Działał spryt, działała wyobraźnia w wymyślaniu nowych form spędzania czasu, działała kreatywność.
Było jednak brzydko i szaro. Połamane ławki, tuż obok zepsute huśtawki. Osiedlowe labirynty po zmroku wzbudzały dreszczyk niepokoju. Wszędzie było tak samo – niezależnie od osiedla czy miasta. Ale mieliśmy szczęście. Mogliśmy doświadczyć, jak wszystko dookoła się zmienia na lepsze. I dzięki tym wspomnieniom możemy mieć punkt odniesienia.
I wiecie, co jest najgorsze w tej historii? Nie to, że dziś nadal są osiedlowe boiska, ale że nie ma na nich ludzi. To opustoszałe miejsca, niczym z apokaliptycznego filmu. Trochę smutne, ale – jak zostało wspomniane – to nie była ideologia, tylko forma spędzania czasu. A wszelkie inne przeżycia dookoła to tylko suma doświadczeń, których obecni już nie zaznają.
Najgorsze jest to, że był taki dzień, w którym rozegraliśmy ostatni mecz na tym osiedlowym boisku… i nie wiedzieliśmy, że był on ostatnim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz