Tak, jesteśmy społeczeństwem konsumpcyjnym. Zresztą, czy można się temu dziwić? Tyle pokoleń żyło pod "butem" ograniczeń ze strony komunizmu, że chcemy pełnymi garściami chłonąć wolny świat. Nawet w 2024 roku.
Pisarz Marek Krajewski zauważa, iż wszystko, co tylko „jest w stanie zwrócić uwagę klienta, może stać się towarem — patologie, ludzkie nieszczęścia i tragedie, ale też wartości duchowe, tradycja, tzw. osobowości i indywidualności czy życie rodzinne i prywatność”. Tak też się stało ze świętami. Zrobiliśmy z nich produkt. Taki, przy którym trzeba stanąć, zrobić zdjęcie, udostępnić w relacji.
W tym wszystkim, wyjście na jarmark świąteczny jest – oczywiście –obowiązkowe. Niczym wizyta w "fancy" restauracji. To miejsce obecne jest w centrum wszystkich większych miast, gdzie można sycić się pajdami ze smalcem, grzańcami, kiełbasą z grilla. Mikołajkowy, przerysowany “layout”, akompaniament słabo zaaranżowanych kolędy - ogólne przaśne disco-polo.
Ale my, Polacy, lubimy przaśne disco-polo.
Nie wiadomo dlaczego, lubimy też za nie płacić horrendalne pieniądze. To znaczy, można mieć pewne przypuszczenia... Konsumpcyjny pęd napędza jeden, drugiego. Nie lubimy mieć poczucia gorszych od innych, nawet gdy niektórzy nie mogą sobie na tą wątpliwą przyjemność pozwolić. "Somsiad" był na jarmarku, jadł "kiełbasę"?! Grażyna, my też musimy!
Coś w tym stylu.
Oczywiście, we wszystkim znaleźć zdrowy balans, bo święta to nie tylko pięknie ozdobione sklepy i miasta. Nasuwa się jednak pytanie, czy konsumpcjonizm rzeczywiście przyczynia się do naszej – nie tylko chwilowej – radości podczas świątecznego okresu, czy może jednak wpędza nas w pułapkę przekonania, że im więcej posiadamy, tym szczęśliwsi jesteśmy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz