Na pewno to znacie. Sondy uliczne, w którym przepytywani są – najczęściej – młodzi Polacy. Mają oni odpowiedzieć na podstawowe pytania. “Jak nazywamy mieszkańców Indii”, “gdzie leży Afryka”, “ile to jest dwa do potęgi piątej”, itp. Najczęściej polegają, w dość komiczny sposób. Mnie najbardziej rozbawiła ostatnio odpowiedź młodego chłopaka na pytanie: “czy Polacy wymyślą kiedyś coś tak innowacyjnego, jak Blik?”. Z nieskrywaną pewnością siebie odrzekł, iż… “Polacy są za głupi”. Druga odpytywana, tym razem młoda dziewczyn, stwierdziła: “z naszą mentalnością, nie liczyłabym na to”.
Z czasem jednak ten śmiech i poczucie bycia lepszym od kogoś innego (bo przecież wiem, że Blik jest Polski), przerodził się w dość gorzką “pigułę”.
W komentarzach nie brakowało głosów: “i tacy ludzie mają prawo głosu w wyborach!”. No, mają. Na tym polega urok demokracji, który jest najgorszym systemem, ale nie wymyślono nic lepszego – parafrazując Winstona Churchilla. Mi na myśl jednak przyszły inne słowa: „Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie…”. Wszystko to, co dzieje się wokół nas stwarza wielkie możliwości, ale też powoduje, że młody człowiek, wchodzący dopiero w dorosłe życie, nie musi… nic. Nie musi znać podstawowych faktów, bo wystarczy ChatGPT albo zwykła wyszukiwarka. Spójrzcie na kafelkowy układ największych portali informacyjnych. Jest duże zdjęcie, chwytliwy tytuł – i to wystarczy, aby mieć “wiedzę” na temat otaczającego świata. Nie trzeba więc czytać ze zrozumieniem, nie trzeba umieć liczyć…
Zawsze znajdzie się coś, co zrobi określoną czynność za Ciebie. To piękne, ale i przerażające jednocześnie…
Punktem wyjścia powieści Raya Bradbury'ego „451º Fahrenheita” było palenie książek, które uważane są za szkodliwe. Dlaczego? W dystopicznej wizji autora, według rządzących, mają one źle wpływać na ludzi, a ich posiadanie jest zakazane. Główny bohater – Guy Montag – to strażak w świecie, w którym pożarów już się nie gasi, a wznieca. A dokładniej, pali się książki, źródło nieszczęść, niepotrzebny bełkot, coś, co nie powinno istnieć…
Nie tylko dlatego, że zmuszają ludzi do myślenia, że mogą wywołać w nich chęć buntu i sceptyczne podejście do władzy. Ludzie w tej powieści sami zatracili chęć czytania, nie mają ochoty nawet próbować analizować tekstu, boją się uczuć, który ten w nich wywołuje. Na piedestale stoi telewizja, programy coraz bardziej okrojone z fabuły, byle coś się działo, szybko, bez tła. Społeczeństwo straciło zdolność do odpowiedzi na podstawowe pytania: „dlaczego” albo „po co”. Szukają ukojenia, zrozumienia i rodzinnej miłości w telewizyjnej fikcji, żyjąc życiem bohaterów programów bardziej niż swoim.
Na myśl nasuwa się stwierdzenie, iż Bradbury opisuje trochę przyszłość w kierunku której zmierzamy. Facebook, Instagram, Tik-tok. Zabawne filmiki, szybki kontent, który mieści się w 15 sekundach. Nie ma czasu na czytanie książek i dłuższą refleksję. Po co się nad czymś zastanawiać gdy można być po prostu szczęśliwym i nie przejmować się niczym. Po „Roku 1984” Orwella i „Nowym wspaniałym świecie” Huxleya „451º Fahrenheita” staje się kolejną książką przedstawiającą niepomyślną wizję przeszłości, spełniającą się w wielu aspektach.
Upadek kreślony przez Bradbury’ego widoczny jest w uzmysłowieniu odbiorcy, że książki to tak naprawdę namacalny symbol upadku, zaczynający się od braku krytycznego myślenia, wyrażania wątpliwości. Refleksja zastąpiona przez chłonięcie pustych i emocjonalnie angażujących treści.
W „451º Fahrenheita” totalitarny system ogłupiał społeczeństwo, zabraniał słowa pisanego (i książek), a komunikację sprowadzał do komiksowych obrazków. Jak momentami można zauważyć, ocenie nie potrzeba żadnego dyktatora, bo “dyktaturę ciemniaków”, jak zwykł mawiać Kisielewski, sobie wprowadzimy sami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz