Roman Kołtoń: Różnorodność mediów mnie nie przeraża – wręcz przeciwnie. Pokazuje, że są nowe możliwości.

Roman Kołtoń jest dziennikarzem i komentatorem sportowym współpracującym z Polsatem i Polsaten Sport. Od 1990 pracował w „Przeglądzie Sportowym”, którego w latach 2004–2007 był redaktorem naczelnym. W swoim dorobku ma 8 książek o tematyce sportowej. Jako komentator pracował od 1995 w Canal+ i od 2000 w Polsacie Sport. Od marca 2018 jest autorem i prowadzącym youtubowego kanału Prawda Futbolu. Roman Kołtoń widział więc wiele, jeśli chodzi o zmiany w mediach, które są głównym zagadnieniem mojej pracy magisterskiej. 


Bartłomiej Malec: Jeszcze w latach 80-tych rozpoczynał Pan swoją karierę dziennikarską. Jak przez ten czas zmienił się ten zawód? 

Roman Kołtoń: Hm, czy karierę? Raczej drogę życiową, której nie traktuję jak kariery... Czy zawód się zmienił? Nie sądzę. Zawód dziennikarza ma wiele różnych wymiarów, odcieni. Dziennikarz, komentator, redaktor, administrator (bo są i tacy w tym zawodzie), menedżer – bardzo wiele wymiarów. Dziennikarz też ma specyfikę – a to newsmanna, a to reportera, a to „tłumacza”, gdy korzysta się głównie z treści zagranicznych... Czułem się zawsze reporterem. Gdy ktoś mnie pyta – mówię: reporter. Choć często pracowałem jako komentator, czy co-komentator. Skomentowałem setki, tysiące meczów, ale to nie było moim celem. Lubię komentować, ale czułem się przede wszystkim reporterem – stąd osiem książek, z których nigdy nie żyłem. Reporterskich, biograficznych, czy albumów. I pewnie jeszcze coś wydam – jak Pan Bóg pozwoli... Najpierw musiałbym jeszcze to napisać, ale w codzienności brakuje czasu. 


Dziś dziennikarzem może być każdy. Parę kliknięć i gotowe. To szansa dla tego zawodu czy wręcz przeciwnie? 
- Czy dziennikarzem? Może komentatorem rzeczywistości, hejterem (to łatwo przychodzi), uczestnikiem mediów społecznościowych (o ile tak to można nazwać). Dziennikarz potrzebuje warsztatu. Rzecz jasna każdy może pracować nad warsztatem. Robiłem to już jako nastolatek – intuicyjnie lub na podstawie lektur. A później miałem cudownych przewodników, mentorów, jak Roman Hurkowski, Rafał Kosmalski, Zbigniew Próchniak, Janusz Basałaj, Marian Kmita. Każdy w innym aspekcie dał mi szansę i wiele nauczył.


W latach 2004–2007 był Pan redaktorem naczelnym “Przeglądu Sportowego” - jak wspomina Pan ten czas? 
- Niezwykły czas – gwiezdny. Wspólnie z wieloma ludźmi chcieliśmy zmienić „Przegląd Sportowy” w pismo tyleż wiarygodne, co dochodowe. Niektóre pomysły żyją do dziś, jak skarb Ligi Mistrzów, czy lig zagranicznych, czy skarby innych dyscyplin. Na bazie naszej pracy – w oparciu o wyniki finansowe 2006 roku (budżet 40 milionów PLN - zysk 10 milionów) wydawca ze Szwajcarii, Joerg Marquard sprzedał „PS” Springerowi. Co stanowiło rozczarowanie szczególnie dla ówczesnego CEO Marquarda na Polskę, Tomka Zięby, który stworzył to pismo w nowoczesnej postaci. Też żałowałem, ale później przyszły inne gwiezdne czasy. 


Czy już wówczas dało się odczuć, iż “nowe” media mają istotny wpływ na dziennikarstwo sportowe? 
- To tuż przed rewolucją. Wtedy były inne rewolucyjne wyzwania – jak wprowadzenie ceny 1 PLN za „Fakt”, mega promowany przez Springera, który przedefiniował, czy raczej zdemolował cały rynek prasowy w Polsce. Myślę, że internet coraz więcej zaczął znaczyć kilka lat później, a z czasem była wręcz szalona dekada rozwoju – w różnych wymiarach. To już nie tylko dotyczy rynku prasowego, ale i zahacza o rynek telewizyjny (platformy streamingowe).


W marcu 2018 powstał Pana kanał na Youtubie - “Prawda Futbolu”. Jaka była geneza jego powstania? Czy już wówczas odczuwał Pan, że publicystyka sportowa przenosi się do Internetu?
- Na pewno. W 2017 zrobiłem transmisję z domu Antoniego Piechniczka z Wiśle – w piękny letni dzień. Jednak na Instragramie – jako Instastory - ta transmisja zniknęła po 24 h (takie były wówczas zasady). Zacząłem transmisje na Facebooku, ale nigdy nie lubiłem FB. Coraz więcej osób mówiło mi, że powinienem skierować się do You Tube'a. Zgłosił się do mnie Marcin Talik z Żywca. I razem przedyskutowaliśmy, że można stworzyć kanał na YT. Dziś Marcin jest 25-procentowym udziałowcem projektu. Nazwę wymyśliła moja żona, Katarzyna Kołtoń. Mówiłem ciągle i wciąż: - Kasia, napisałem książki pod hasłem: „Prawda o reprezentacji”, to może „Prawda o futbolu”, „Futbolowa prawda”, no nie wiem... Na co Kasia rzuciła w pewnym momencie: - „Prawda Futbolu”! I tak zostało!


To, co odróżnia “nowe” media od “starych” to odzew ze strony czytelników. Każdy może skomentować dany tekst, co np. w latach 90-tych nie było możliwe. Czy pod filmami “Prawdy Futbolu” czyta Pan  komentarze swoich odbiorców, a jeśli tak, jakie one mają wpływ na rozwój kanału? 
- Odzew był i w latach 90-tych. To nie jest tak, że nie spotykało się ludzi, którzy odnosili się do tekstów, czy komentowania meczów. Raz zadzwonił na redakcyjny telefon Janusz Wójcik, ówczesny selekcjoner reprezentacji. Nie podobał mu się portret, który zamieściłem w "Przeglądzie Sportowym” z okazji nominacji. Ryczał do słuchawki: - Że pracowałem w Huraganie Wołomin, po co o tym pisać?!?

Rzecz jasna na YT od razu po nagraniu, czy live pojawia się kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt, a nierzadko i kilkaset komentarzy. Staram się – w miarę możliwości – czytać. I ciekawe głosy biorę pod uwagę. Nie mam patentu ma mądrość. Zawsze kierowałem się zasadą współpracy i współdziałania z ludźmi. Na tej zasadzie stworzyłem inny kanał na YT - „Prawda Siatki”, który jest największym forum, jeśli chodzi o siatkówkę w Polsce na You Tube. A prowadzą „Prawdę Siatki” moi koledzy, Marcin Lepa i Jerzy Mielewski.


Na co dzień współpracuje Pan również z telewizją Polsat. Ja widzi Pan przyszłość tego “tradycyjnego” medium wobec rozwoju platform streamingowych jak np. Viaplay? 
- Telewizje przechodzą też do Internetu. Polsat Box tego przykładem. Rozwój rynku jest naturalny. Wiele meczów śledzę na komputerze, czy mając wykupiony Polsat Box, Eleven Sports, Viaplay,
czy Canal Plus. To naturalne. Media społecznościowe dziennikarzy mogą wspomagać i uzupełniać wielkie koncerny. W jakimś stopniu zastępować? Pewnie tak. Kiedyś staliśmy się „globalną wioską” (określenie już w 1962 roku wprowadził Herbert Marshall McLuhan w książce „Galaktyka Gutenberga”) i rzecz jasna trend postępuje.


Co sądzi Pan o pojęciu konwergencja mediów? W skrócie polega ona na wzajemnym przenikaniu się z pozoru różnych mediów, np. prasy papierowej z wydaniami internetowymi. 
- Prasa drukowana powoli się kończy, ale ja sam lubię kupić jakiś tytuł i po prostu poczytać, trzymając gazetę, czy czasopismo w rękach, a nie w ipadzie. Kino dalej istnieje, mimo telewizji, która w Polsce pojawiła się w latach 50-tych XX wieku. Więc i druk będzie istniał, choć nie w takiej szerokiej postaci, jak dwie, trzy, czy cztery dekady temu.


A jak Pan się odnajduje w nowych mediach? Z jakich “nowinek” technologicznych Pan korzysta? 
- Nie mam z tym problemów. Założyłem TT w 2012 i było ciekawie. Założyłem YT w 2018. Ostatnio pojawiłem się na Twitch'u. Jakoś nie przeszkadzają mi nowe media. Nie ma mnie na Tik-Tok, ale może pojawi się tam „Prawda Futbolu”, prowadzona przez jednego z członków mojego teamu. Patrzę na rozwój rynku medialnego z zainteresowaniem. Kiedy już z niego wypadnę, to może napiszę książkę o historii Mundiali, czyli wrócę „do korzeni”. 


Czy spodziewa się Pan w najbliższych latach “renesansu” tradycyjnych mediów? 
- Dobry film dokumentalny zawsze ma sens, czy w dobie kina, czy TV, czy też na platformach streamingowych, czy na YT. Kiedyś – w lutym 2012 - przygotowałem „Polonia Dortmund”, o trójce Polaków w Borussii Dortmund (Kuba Błaszczykowski, Robert Lewandowski i Łukasz Piszczek). Został wyemitowany w Polsacie Sport. Niedawno – jesienią 2019 – nakręciłem dokument „W delegacji”, który jest dostępny na YT. 

Mój przyjaciel, pisarz i redaktor Jan Grzegorczyk pyta mnie co roku: „To jaka książka teraz”? Na razie brakuje czasu. Od wydania „Zibi, czyli Boniek” w 2020 nie przygotowuję żadnej książki. Jednak z czasem pewnie się na coś skuszę. Pierwsza książka ukazała się w 2003: „Prawda o reprezentacji: Korea i nie tylko”. Pomysł był zaskakująco prosty: napisać dlaczego przegraliśmy Mundial w 2002. W Korei było bodaj 40 dziennikarzy, a nie ukazała się żadna książka. To chwyciłem na pióro, czy też raczej zacząłem stukać w klawiaturę komputera. 

Dziennikarstwo to pasja, wiarygodność, warsztat. Rzecz jasna zdarzają się hochstaplerzy, jak w każdym zawodzie. Natomiast dla mnie to droga życiowa, z którą już się nie rozstanę. Różnorodność mediów mnie nie przeraża – wręcz przeciwnie. Pokazuje, że są nowe możliwości. Choć i stare kuszą...

Wywiad powstały na potrzeby pracy magisterskiej "Konwergencja starych i nowych mediów na wybranych przykładach". 




Brak komentarzy:

INSTAGRAM FEED

@soratemplates