Często mam dylemat: czy nazywać siebie pracoholikiem, czy mówić, jak kocham to, co robię. W każdym razie udało się – w końcu – oderwać od codziennej rzeczywistości. Oczywiście laptopa i smartfona i Internet wziąłem ze sobą (wcześniej wspomniany dylemat). Niemniej jednak na chwilę zamieniłem góry na morze. To naprawdę wystarczy, aby odpocząć.
Kierunek – Trójmiasto. Czekała nas, z pozoru, długa podróż pociągiem – aż 11 godzin! Ale sami wiecie, są sposoby, aby droga stała się krótsza. Nie był to wypad z gatunku planowanych pół roku wcześniej. Jedziemy? Jedziemy! Tak wyglądała procedura układania harmonogramu wycieczki. Los chciał, że trafiliśmy do pociągu z niedoszłymi uczestnikami Openera. Sama młodzież. To znaczy młodzież ... jak ktoś jest ode mnie młodszy o 3-4 lata, to czuję ogromną przepaść. Patrząc przez pryzmat: zachowania, ubioru, wyznawanych wartości. Cytując klasyka: Czy to świat jest zły, czy Ty?
Godzina 6 ileś tam – jesteśmy na miejscu. Szybko do mieszkania, wyspać się. Następnie na plażę, a na wieczór "kluby". Zawsze mam mieszane uczucia związane z takimi wyjściami, ale na wakacjach chyba trzeba. Poszliśmy na imprezę z gatunku "Trap". Generalnie wiem co to jest, aż takim dziadem nie jestem. Jeden z rodzajów rapu, wywodzący się z najgorszych melin w USA. Tylko w Polsce, jakoś dziwnie się przyjęło, że trap to muzyka dla dzieci z bogatych rodzin. A sama dyskoteka? Najgorsze gówno na jakim byłem. Nigdy więcej, ale miałem czas (i kondycję fizyczną), aby poobserwować ludzi, tych młodszych o kilka lat ode mnie. Fajnie skakali – na tym zakończę refleksję, aby was nie zadręczać.
Widok morza ... Dla niego warto rzucić wszystko. A przynajmniej ja tak miałem, ponieważ ostatni raz widziałem morskie fale z 13 lat temu? Coś takiego, sporo w każdym razie. Po głowie najczęściej chodził mi wiersz Leopolda Staffa – "Wieści Morza":
Od dzieciaków jadących na Openera, przez kluby nocne, aż do Morza Bałtyckiego i Leopolda Staffa – takie to właśnie były wakacje. Baterie naładowane na kolejne miesiące, bagaż pomysłów i wspomnień jest – wracamy do stolicy Podbeskidzia pełni wigoru i w świetnej formie (a raczej kondycji, tej psychicznej).
W dzień biały morze śpiewa, szepce i szeleści,
Samemu sobie jeno gwarząc opowieści.
Kto się w nie wsłucha, słyszy w jego dziwnym szumie
Dalekie, tajne głosy, których nie rozumie.
Ale po nocy ciemnej, wśród pomrocznej głuszy
Morze prawi wybranym o swej wielkiej duszy.
I kto w swej piersi prawdom nieznanym nie przeczy,
Umiejąc słuchać głosów niewidzialnych rzeczy,
I samotnością łaskę swej jawie wysłuży,
Temu morze się zwierza, wieści, z duszy wróży,
Iż, utopiony sercem w oszołomnej pieśni,
W zachwycie najpiękniejszą bezsenną noc prześni.
A gdy upojonemu wiedzą w morskim wietrze
Z oczarowań zawrotnych powieki świt przetrze,
Co złotą obietnicą słońca się uśmiecha:
Ujrzy, jak łowiąc nocy pierzchającej echa
Wypływają z dniejących wód tajnej głębiny
W sen o pieśni Ariona wsłuchane delfiny.
Od dzieciaków jadących na Openera, przez kluby nocne, aż do Morza Bałtyckiego i Leopolda Staffa – takie to właśnie były wakacje. Baterie naładowane na kolejne miesiące, bagaż pomysłów i wspomnień jest – wracamy do stolicy Podbeskidzia pełni wigoru i w świetnej formie (a raczej kondycji, tej psychicznej).
2.07.2019 r. – 6.07.2019 r.
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz